piątek, 31 marca 2017

4 razy nie, czyli buble kosmetyczne #4

4 razy nie, czyli buble kosmetyczne #4
Cześć!
Kolejny miesiąc dobiegł właśnie końca. Mamy dziś 31 marca. Przyznaję, że ostatnimi czasy łapie mnie jakaś chandra, dlatego dzisiaj ulubieńców nie będzie. Zgodnie z moim ponurym nastrojem postanowiłam trochę ponarzekać i pokazać Wam kosmetyki, które wyjątkowo się u mnie nie sprawdziły. Bez zbędnych wstępów- zaczynamy!



Essense- make me brow- puder do brwi w sztyfcie, to mój pierwszy niewypał. Co prawda kosztuje niewiele, niecałe 10zł, natomiast ten produkt jest dla mnie zagadką. Nie ma opcji, żeby wypełnić nim dwie brwi, ponieważ, kiedy cień na gąbeczce się skończy, nie mam pojęcia, w jaki sposób można go dołożyć. Dodatkowo jeśli lubicie mieć precyzyjnie zrobione brwi- trzymajcie się od tego czegoś z daleka. Myślałam, że to genialna opcja na kilkusekundowy makijaż i wypełnienie brwi, a skończyłam z pomalowaną jedną brwią i to bardzo niedokładnie.


Eveline- eyeliner 2000 procent pojawiał się u mnie w ulubieńcach. Wykończyłam cały słoiczek tego produktu i oczywiście kupiłam kolejny (nawet dwa). Jednak mam wrażenie, że producent zmienił skład lub formułę tego eyelinera, ponieważ niezmiernie pieką mnie od niego oczy. Podobne odczucia ma moja przyjaciółka, która również jeszcze kilka miesięcy temu również była fanką tego produktu.

Loreal- False Lash Wings to chyba największy i najdroższy bubel, który dzisiaj Wam przedstawię. Tusz, który w regularnej cenie kosztuje około 60zł, według mnie kompletnie nie nadaje się do użytku. Przede wszystkim posiada niestandardową szczoteczkę, a raczej grzebyk, którego jednak można nauczyć się używać. Jednak nabiera ona tak dużo tuszu, że przez około 3 miesiące codziennego użytkowania, musiałam wycierać ją o papier lub chusteczkę, na których zostawiłam chyba 3/4 pojemności całej buteleczki. Rozumiem, że nowy tusz czasami jest bardzo rzadki i trzeba trochę wytrzeć szczoteczkę, natomiast w tym wypadku za każdym razem na chusteczce zostawały grudy tuszu. Dodatkowo, nie robił on tego, co robić miał i  bardzo się osypywał.  Za 10zł można kupić o wiele lepszy tusz,


Wibo- Ecstasy, czyli róż, który miał być tańszym odpowiednikiem (żeby nie użyć słowa „podróbka”) produktów firmy Nars, okazał się u mnie klapą. Numer 2 ma ładny, buraczkowy odcień, który miał być idealny na jesień. Na tym kończą się jego zalety. Produkt robi na buzi okropne plamy, nierównomiernie się rozprowadza i naprawdę ciężko się go blenduje. Przykro mi, ale nie.



Koniec mojego narzekania. Jestem bardzo ciekawa, jakie kosmetyki u Was się nie sprawdziły? Koniecznie napiszcie w komentarzach, w co według Was nie warto inwestować.
Z mojej strony to już wszystko, bardzo serdecznie zapraszam Was do obserowania bloga oraz śledzenia @maginspires na instagramie >>klik<< oraz facebooku >>klik<<. Teraz żegnam się z Wami, do zobaczenia w kolejnym poście!
M.


instagram.com/maginspiresfacebook.com/maginspires

wtorek, 28 marca 2017

Porównanie sypkich pudrów ryżowych i bambusowych: Wibo, Ecocera, Paese, Kryolan

Porównanie sypkich pudrów ryżowych i bambusowych: Wibo, Ecocera, Paese, Kryolan

Hej Kochani!
Do napisania tego posta zbierałam się bardzo długo. Jako posiadaczka cery tłustej bardzo nie lubię, kiedy moja cera się błyszczy. Puder matujący to w mojej toaletce totalny must have. Już kilka lat temu spotkałam się z opinią, iż najlepiej matujące produkty, to pudry ryżowe, czy bambusowe, zwykle występujące w sypkiej formie. Po 2 latach testów i używania przeróżnych pudrów, z różnych półek cenowych, mam wyrobioną bardzo rzetelną opinię. Jeśli jesteście jej ciekawi- serdecznie zapraszam dalej!

PAESE- sypki puder bambusowy
49zł/8g
Pierwszy tego typu produkt, na który się zdecydowałam około 2 lat temu. Jak widzicie, mam jeszcze stary rodzaj opakowania, a jego wnętrze zostało już praktycznie całkowicie opróżnione. Dużo czytałam na ten temat i dowiedziałam się, że puder bambusowy matuje dużo lepiej, niż jego ryżowy „brat”. Spodziewałam się, że po zaaplikowaniu go na twarz za pomocą puszka (właśnie taki sposób był najczęściej polecany), moja buzia będzie całkowicie matowa przez cały dzień. Trudno mi opisać moje rozczarowanie, gdy okazało się, że moja cera i tak się błyszczy, a puder poszedł w odstawkę. Jednak kiedy trochę bardziej zadbałam o skórę i dokładniej zaaplikowałam puder, wciskając go delikatnie w twarz i zorientowałam się, że twarz w 100% matowa nie wygląda dobrze, byłam z produktu bardzo zadowolona. Około 5 godzin buzia wygląda ładnie, zdrowo, później należy jednak odcisnąć nadmiar sebum w chusteczkę.

ECOCERA- sypki puder ryżowy
18,90zł/15g
Ten produkt spodobał mi się chyba najmniej. Jak już wspomniałam, stuprocentowy mat zdecydowanie nie jest czymś, czego oczekuję od pudru. Jednak w tym przypadku kompletnie nie jestem usatysfakcjonowana. Jeżeli chodzi o wykończenie makijażu, ten produkt sprawdza się bez zarzutu, natomiast nie nazwałabym go „matującym”. Jest fajny, bardzo lekki, nieobciążający, ale jeśli macie cerę tłustą, podejrzewam, że możecie nie być zadowolone. Cera dosyć szybko zaczyna się zbytnio świecić i wymaga odciśnięcia sebum.

KRYOLAN- ANTISHINE POWDER
70zł/ 30g
Chyba najsłynniejszy matujący puder ryżowy na świecie. Must have każdej wizażystki, czy makijażystki. Przyznaję, że ten produkt jest całkiem inny, cięższy niż inne, dostępne na rynku pudry. Daje 120% matu, który utrzymuje się naprawdę długo. Na pewno nie jest to efekt, którego powinnyśmy szukać w pudrach, jeżeli nie chcemy, żeby twarz wyglądała na płaską i chorą. Dlatego też odradzam wciskanie go w buzię puszkiem. Nie dość, że będzie to wyglądało bardzo nienaturalnie, to dodatkowo „wybieli” nam podkład. Zdecydowanie wolę delikatnie lekko omiatać twarz pędzlem, na który wcześniej nabrałam odrobinę pudru. Daje to mniej sztuczny efekt zmatowienia, który nie utrzymuje się aż tak długo, jak w przypadku wciskania go puszkiem i po około 4- 5 godzinach muszę odcisnąć sebum, jednak buzia wygląda ładnie i zdrowo.
Nie dziwi mnie popularność tego produktu, ponieważ faktycznie jest „antishine”. Opakowanie jest ogromne, 30g pudru starczy nam na wieki. Jednak przez to, że jest go aż tak dużo, czasami ciężko wydobyć go ze słoiczka. Minus za brak gąbeczki.

WIBO- RICE POWDER
 16,99zł /5,5g
Mój najnowszy zakup z tej kategorii i zdecydowany hit. Dostępny w Rossmannach (chociaż podejrzewam, że w większości sklepów może być wykupiony), za w miarę niewielkie pieniądze, jest naprawdę lekki i niewyczuwalny na twarzy. Jednak oceniając go pod względem matowienia- daje naturalniejszy efekt niż Kryolan, a buzia nie wymaga żadnych poprawek przez około 5 godzin. Oczywiście wcześniej delikatnie się błyszczy, jednak jest to naprawdę ładny, zdrowy efekt. Spośród wszystkich wymienionych wyżej, jest to mój ulubiony produkt. Na pewno nie jest gorszy od Paese ani innych droższych pudrów tego typu.

PODSUMOWANIE I MOJA OPINIA
Zestawiając ze sobą wszystkie produkty, oczywiście najtrwalej matującym, a za razem najcięższym jest Kryolan. Trzeba nauczyć się używać tego pudru, żeby nie nałożyć go za dużo. Drugie miejsce pod względem matowienia twarzy zajmuje Paese. Z tym produktem również można przesadzić, można też zaaplikować go zbyt dużo, wtedy twarz wygląda bardzo nienaturalnie, jednak efekt matu utrzymuje się zdecydowanie krócej, a cera po jakimś czasie odzyska naturalny blask. Z tych dwóch produktów nie będą zadowoleni posiadacze i posiadaczki cer suchych i normalnych. Radziłabym nie stosować ich posiadaczkom przesuszającej się cery.
Osobom, które nie mają problemów z mocno przetłuszczającą się cerą, jednak wolą kontrolować błysk na twarzy, poleciłabym puder z Ecocera. Ładnie wykańcza on makijaż, przytrzymując podkład w jednym miejscu, daje efekt bardzo naturalny, przy czym jest lekki i naprawdę drobno zmielony. Jednak jeśli macie tłustą cerę, raczej nie będziecie z niego zadowolone. W moim przypadku sebum wybijało się jeszcze zanim skończyłam robić makijaż.
Mój ulubieniec, czyli puder ryżowy od Wibo sprawdzi się dosłownie u każdego. Po użyciu tego produktu cera nie jest płaska. Uzyskujemy raczej naturalny, satynowy efekt, króry utrzymuje się na buzi dość długo. Dodatkowy plus to dostępność. Wiem, że teraz ciężko go dostać, ze względu na to, iż jest to nowość na rynku i dziewczyny wykupują go zaraz po dostawie, jednak to się za jakiś czas unormuje.

A jak wygląda to cenowo? Przeliczyłam cenę za 10g każdego z tych produktów na podstawie prostej zależności. Myślę, że możecie być zaskoczone J


Kochani, z mojej strony to już wszystko. Jestem bardzo ciekawa, czy używałyście kiedyś któregoś ze wspomnianych przeze mnie produktów, jakie są Wasze wrażenia z nimi związane oraz jakie są Wasze ulubione pudry? Jak sami widzicie z moich obliczeń, cena produktu jest tylko i wyłącznie chwytem marketingowym. Serdecznie zapraszam Was do obserwowania bloga, żeby być na bieżąco z nowymi postami. Zachęcam również do śledzenia @maginspires na facebooku oraz Instagramie!
Do zobaczenia,
M.


facebook.com/maginspiresinstagram.com/maginspires

sobota, 25 marca 2017

Jak szybko ogarnąć się z rana? Moje wskazówki!

Jak szybko ogarnąć się z rana? Moje wskazówki!

Hej!
Pewnie wszystkie, niemal każdego ranka zadajemy sobie pytanie „A może jeszcze by tak jedną drzemkę…?”. W internecie pojawiają się memy, które ukazują zaspane dziewczyny, które muszą dokonać trudnego wyboru- kilka dodatkowych minut snu, czy makijaż? Dzisiaj mam dla Was kilka cennych rad, jak szybko zebrać się rano, nie rezygnując z niczego. Myślę, że wdrażając chociaż kilka z nich, raz na jakiś czas, moment od pobudki do wyjścia nie powinien zająć więcej niż 30 minut. Oto moje wskazówki:


MYJĘ WŁOSY…. Zawsze wieczorem. Rano szkoda mi czasu na ich suszenie. I tak trzeba je ułożyć.

DZIEŃ ZACZYNAM OD… nastawienia wody na herbatę. W czasie gotowania się wody, mam chwilę na poranną toaletę. Dokładnie myję twarz, tonizuję ją oraz nakładam krem. Następnie wracam do kuchni i robię śniadanie. Krem w tym czasie zdąży się wchłonąć.

UBRANIE… staram się wybierać dzień wcześniej. Jestem jednak zbyt leniwa, żeby co wieczór przygotowywać sobie wszystkie elementy garderoby. Po prostu przed snem zastanawiam się, co założyć następnego dnia. Wtedy rano nie tracę cennych minut stercząc przed szafą, tylko wyciągam z niej to, co wcześniej zaplanowałam.

PODKŁAD… wybieram mineralny. Zwłaszcza, kiedy bardzo mi się spieszy. Jego nałożenie zajmuje kilka sekund, dodatkowo przy okazji nie brudzimy sobie rąk (wystarczy czysty pędzel).

BRWI… uzupełniam henną. Raz na jakiś czas robię hennę brwi, dzięki czemu mam spokój z ich codziennym malowaniem przez kilka dobrych dni.

KRESKI… robię czarnym cieniem. Jak bardzo mi się spieszy i nie chcę zrezygnować z tego elementu makijażu, nie korzystam z kredki, czy eyelinera. Kreska zrobiona cieniem nie musi być aż tak precyzyjna i idealna oraz łatwiej ją zmyć, czy poprawić.

CIENIE… idą w odstawkę.  Kiedy mi się spieszy, zostawiam powiekę w jej naturalnym odcieniu, nie nakładając na nią nawet korektora. Ewentualnie odrobina pudru.

RZĘSY… tuszuję tylko górne. Dla lepszego efektu używam zalotki.

NA POLICZKI.. idzie tylko odrobina różu. Nie mam czasu bawić się w perfekcyjne konturowanie, czy ocieplanie. Róż wygląda najbardziej naturalnie.

POMADKA…. tylko w naturalnym kolorze i niematowa. Taka, którą mogę nałożyć szybko, niekoniecznie precyzyjnie. Często sięgam więc po zwykły balsam do ust.

PAZNOKCIE... maluję tylko wtedy, kiedy mam na to czas dzień wcześniej. Jeżeli nie jesteście zwolenniczkami hybryd, czy żeli, wolicie standardowy manicure, nigdy nie bierzcie się za niego rano lub tuż przed spaniem. Pierwsza opcja z góry skazana jest na porażkę, a ta druga zwykle kończy się odciśniętym na lakierze materiałem pościeli, przez co trzeba go zmywać i powtarzać całą czynność. Lepiej mieć niepomalowane paznokcie.


Kochani, z mojej strony, to już wszystko. Jestem bardzo ciekawa, jakie są Wasze sposoby na przyspieszenie porannego ogarniania się? A może pokrywają się one z moimi? Cieszę się, że wytrwaliście ze mną do końca tego posta. Mam nadzieję, że rady, które dla Was przygotowałam okażą się przydatne. Pamiętajcie, żeby obserwować bloga, żeby być na bieżąco z nowymi publikacjami (prawy pasek). Zachęcam także do śledzenia @maginspires na Instagramie >>KLIK<< oraz facebooku >>KLIK<<. Tymczasem żegnam się z Wami i do zobaczenia już niedługo.
Buziaki,
M.

facebook.com/maginspiresinstagram.com/maginspires

niedziela, 19 marca 2017

Dwuetapowe oczyszczanie, czyli jak poprawić stan cery w kilka dni

Dwuetapowe oczyszczanie, czyli jak poprawić stan cery w kilka dni

Hej Kochani!
Jakiś czas temu, w moje ręce wpadła książka Charlotte Cho pt. „Sekrety urody Koreanek”. Co prawda nie zapoznałam się jeszcze z całą lekturą, jednak jest coś, czym koniecznie muszę się z Wami podzielić i to jak najszybciej.

Nie od dziś wiadomo, iż spanie w makijażu powinno być uznawane jako „grzech ciężki”. Mieszanka całodniowego makijażu, sebum, pyłów, smogu, kurzu, to idealne miejsce dla bakterii. Czy wiesz, że te czarne kropki na Twoim nosie, to ta właśnie mieszanina, która osadziła się w Twoich porach? Ohydne, prawda?   

W książce, Charlotte opisuje swój rytuał demakijażowi- zaczyna od przemycia oczu wacikiem nasączonym kosmetykiem do demakijażu lub korzysta z mokrych chusteczek. Następnie, do oczyszczenia całej twarzy, Charlotte używa olejku myjącego, po którego zmyciu oczyszcza twarz po raz drugi, za pomocą kosmetyku na bazie wody. Czy naprawdę warto myć twarz dwa razy? Oto moje spostrzeżenia!

Do tej pory, do oczyszczenia twarzy ożywałam płynu micelarnego, którym nasączałam waciki kosmetyczne. Nie przykładałam do tego zbyt dużej wagi, ponieważ kiedy po zużyciu kilkunastu płatków nadal nie były one nieskazitelne, zawsze  i tak, pod prysznicem myłam twarz pianką lub żelem, mając nadzieję, że to pozbędzie się resztek makijażu.

Kiedy jednak zdałam sobie sprawę, że mogę być w błędzie i często jednak powinnam bardziej przyłożyć się do codziennego oczyszczania, postanowiłam posłuchać wskazówek Charlotte. W superpharm kupiłam litr olejku do twarzy i ciała z Biodermy (który najtańszy nie jest, ale na pewno starczy na wieki. Żeby było mi wygodniej, przelałam olejek do mniejszego pojemniczka, który można kupić w Rossmanie), a z moich kosmetycznych zapasów wyjęłam żel do mycia twarzy do cery tłustej od La Roche Posay. Często piszę Wam, że dermokosmetyki są o wiele lepszą opcją od kosmetyków drogeryjnych, ponieważ mają również właściwości lecznicze.


Oczyszczanie zaczynam od umycia dłoni,  zwilżenia twarzy letnią wodą. Następnie, wyciskam kilka pompek olejku z Biodermy na dłonie, po czym wmasowuję go w skórę twarzy oraz delikatnie przemywam nim oczy. Ten produkt zmywam ciepłą wodą- należy pamiętać, iż woda zimna nie zmyje tłustego olejku z twarzy. Kolejnym krokiem jest wyciśnięcie na dłonie dwóch pompek żelu do mycia, delikatnego przetarcia rąk, dzięki czemu produkt jest idealnie spieniony i gotowy do nałożenia na twarz. Kolistymi ruchami wmasowuję żel, dzięki czemu poprawia się także krążenie krwi. Ten produkt zmywam już letnią, lekko chłodną wodą.

Po wykonaniu tych czynności spryskuję twarz tonikiem różanym od Evree. A efekty? Już po kilku dniach powtarzania tego rytuału, moja cera była w tak dobrym stanie, jak nigdy wcześniej. Oczywiście, ze względu na hormony oraz sprawy kobiece, raz na jakiś czas pojawiają się u mnie pojedyncze zmiany, natomiast po dwukrotnym umyciu twarzy faktycznie czuję, że pozbyłam się z niej wszystkich brudów i pozostałości makijażu z całego dnia. Teoretycznie mogłoby wydawać się, iż powtarzanie tej samej czynności, tylko przy użyciu innego produktu, pochłania więcej czasu, niż tradycyjny demakijaż. Jednak kiedy zastanowimy się, ile czasu zajmuje zmywanie makijażu wacikami nasączonymi w płynie, śmiem stwierdzić, że dwuetapowe oczyszczanie dwa razy dziennie, jest wręcz szybsze, a twarz- idealnie czysta.



Kochani, koniecznie napiszcie w komentarzu, jak wygląda Wasze codzienne oczyszczanie twarzy. Jestem bardzo ciekawa, jakich produktów używacie oraz czy są wśród Was osoby, którym zdarza się makijażu nie zmyć? Zachęcam Was do obserwowania bloga oraz do śledzenia @maginspires na Instagramie >>KLIK<< oraz facebooku >>KLIK<<. Tymczasem żegnam się z Wami, do zobaczenia już niedługo!
Buziaki,
M.


facebook.com/maginspiresfacebook.com/maginspires

piątek, 17 marca 2017

NOWE PUDRY WIBO: BANANOWY & RYŻOWY- Recenzja

NOWE PUDRY WIBO: BANANOWY & RYŻOWY- Recenzja
Hej Kochani!
Miesiąc temu przejeździłam cały Wrocław, odwiedziłam kilkanaście Rossmann'ów, a wszystko po to, żeby wypróbować nowości od Wibo. Mowa tu o pudrach- ryżowym oraz bananowym. Byłam ich bardzo ciekawa, ponieważ to chyba pierwsze sypkie produkty tego typu dostępne w stacjonarnych drogeriach za około 15zł. Jesteście ciekawi mojej opinii? Zapraszam do dalszej części posta!





Jako pierwszy pod lupę pójdzie BANANA LOOSE POWDER, czyli po prostu puder bananowy, opisany jako "ultra lekki, półtransparentny puder do twarzy". Ten produkt trafił do mnie przez kompletny przypadek, kiedy chodząc po kolejnych drogeriach w poszukiwaniu pudry ryżowego, znalazłam właśnie tę propozycję. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać i postanowiłam wrzucić go do koszyka. Moja reakcja brzmiała... "WOW"! Używam go pod oczy. Świetnie sprawdza się do "ugruntowania" korektora oraz delikatnie rozjaśnia te okolice, nie obciążając ich. Nie waży się, nie wybija, idealnie wtapia w inne produkty na twarzy. Jest bardzo drobno zmielony, bez problemu można go wysypać z opakowania, jedyny drobny minus, to brak gąbeczki w środku. 

Czy polecam? TAKTAKTAK!


Najbardziej jednak ciekawa byłam pierwszego, dostępnego w drogerii, sypkiego pudru ryżowego, czyli RICE POWDER TOTAL MATT EFFECT. Producent opisuje go jako "Matująco- utrwalający puder ryżowy do każdego typu cery". Moja reakcja to zdecydowany szok. Produkt daje satynowe wykończenie- twarz jest zmatowiona, ale przy tym nie jest płaska. Efekt utrzymuje się dość długo- około 5 godzin bez żadnych poprawek. Przez cały dzień wyglądamy świeżo, produkt nie tworzy na twarzy efektu ciastka. Podobnie jak puder bananowy, ten jest również bardzo drobno zmielony, a w opakowaniu brakuje tylko gąbeczki. Jestem zachwycona tym produktem.

Czy polecam? TAKTAKTAKTAKTAK!


Wiem, że to był bardzo krótki, acz treściwy wpis. Jestem ciekawa, czy testowaliście już te produkty i jak się u Was sprawdziły? Uważam, że to totalny must have do kupienia podczas zbliżających się promocji w Rossmanie! Gorąco zachęcam Was do obserwowania bloga! Tymczasem trzymajcie się ciepło i do zobaczenia już niedługo!
Buziaki,
M.


facebook.com/maginspiresinstagram.com/maginspires

niedziela, 5 marca 2017

THE BALM- MEET MATT(E) TRIMONY: Recenzja palety cieni

THE BALM- MEET MATT(E) TRIMONY: Recenzja palety cieni
Cześć Dziewczyny!
Ten post obiecywałam Wam już kilka miesięcy temu. Paletkę Meet Matt(e) Trimony zamówiłam na koniec września ze sklepu internetowego mintishop.pl i od razu skradła moje serce. Reklamowana jako idealna paleta ślubna, według mnie jest genialną propozycją nie tylko dla tych z Was, które szykują się do zamążpójścia. Tym optymistycznym słowem wstępu zapraszam Was do dalszej części posta i bardzo rzetelnej recenzji!


Po pierwsze- dostępność. W Polsce paletkę Meet Matt(e) Trimony dostaniemy w perfumeriach Douglas (powinna być dostępna zarówno w sklepie internetowym, jak i stacjonarnym) oraz w takich internetowych drogeriach, jak mintishop.pl, cocolita.pl, ladymakeup.pl i wiele innych. Cena palety  to około 159zł. 

To piękne, kartonowe, acz solidne opakowanie posiada duże lusterko, które ze względu na brak zawiasów i jakiegokolwiek usztywnienia paletki jest jednak średnio praktyczne. W środku znajdziemy jednak 9 dużej gramatury, rewelacyjnie napigmentowanych cieni do powiek o matowym wykończeniu, w raczej ciepłych odcieniach od nude, poprzez czerwienie i fiolety, którymi jesteśmy w stanie zrobić zarówno delikatny dzienny makeup, jak i mocne, wieczorowe smokey.


Matt Lin- neutralny, jasny beż, idealny jako cień bazowy.
Matt Thomas- jasny róż, świetnie współgra z czerwienią i fioletem.
Matt Rossi- neutralny odcień brązu, idealny w załamanie oraz do delikatnego smokey.
Matt Lopez- rudy brąz.
Matt Kumar- zgaszona, lekko ciemna czerwień.
Matt Moskowitz- ciemny, głęboki fiolet.
Matt Evans- jasny brąz, idealnie dopełniający paletę.
Matt Reed- ciemny brąz.
Matt Ahmed- klasyczny, czarny cień.

MOJA OPINIA:
Kochani, to zdecydowanie najlepsza paleta spośród wszystkich, które mam. Jestem z niej najbardziej zadowolona. Uważam, że jest to samowystarczalny produkt pomimo, że wszystkie cienie w palecie są matowe. Mamy tu  i jasne odcienie beżu, brązu, czerwienie i fiolety, dzięki którym zrobimy bardziej "szalony" makijaż, a także klasyczny ciemny brąz, jak i czarny odcień, którymi nie tylko możemy przyciemnić zewnętrzny kącik, ale i przyciemnić linię rzęs.
Cienie, jak już wspominałam, są dużej gramatury, wykończenie ich wydaje mi się być niemożliwe. Wszystkie są świetnie napigmentowane (swatche, które widzicie, to jedno, delikatne dotknięcie produktu palcem). Ilość makijaży, jakie możemy wykonać używając jedynie tej paletki jest niezliczona. Sądzę też, że odcienie są lepiej dobrane i bardziej przemyślane od poprzedniczki Meet Matt(e) Trimony- Meet Matt(e) Nude. Dodatkowo, kolory są na tyle uniwersalne, że sprawdzą się przy każdym typie urody. Czy kupiłabym ją ponownie? Zdecydowanie tak!


Moi drodzy, z mojej strony to już wszystko. Koniecznie dajcie znać, czy macie i lubicie produkty z The Balm i jakie są Wasze ulubione palety cieni? Uchylę Wam rąbka tajemnicy i zdradzę, że szykuję dla Was recenzję paletki Carli Bybel, której testowanie idzie mi jednak bardzo wolno, ze względu na natłok obowiązków. 
Serdecznie zachęcam Was do śledzenia bloga (prawy pod nagłówkiem) oraz do obserwowania @maginspires na instagramie >>KLIK<< oraz facebooku >>KLIK<<. Bardzo dziękuję, że jesteście i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej!
Pozdrawiam ciepło,
M. 

facebook.com/maginspiresinstagram.com/maginspires

piątek, 3 marca 2017

Ulubieńcy kosmetyczni: styczeń, luty 2017

Ulubieńcy kosmetyczni: styczeń, luty 2017
Witajcie Kochani!
Przede wszystkim- bardzo przepraszam Was za to, że ten post pojawia się dopiero teraz. Niestety, problemy zdrowotne skutecznie oderwały mnie od komputera i bloga. Mam jednak nadzieję, że gorzej już nie będzie i w marcu uda mi się wyjść na prostą z ilością publikacji. Pomysłów mi nie brakuje! 

Jak pewnie zauważyliście, w styczniu, głównie ze względu na sesję oraz nowe obowiązki, nie testowałam zbyt wielu nowych kosmetyków i nie było sensu publikowania ulubieńców. W lutym nadrobiłam zaległości i mam dla Was kilka perełek. Ciekawi, co to takiego? Czytajcie dalej!



Standardowo zacznę od pielęgnacji. Przede wszystkim- balsam z mocznikiem- kuracja ultranawilżająca z Ziai. Jest to chyba pierwszy balsam, po którym czuję, że atopowa skóra na moim ciele jest naprawdę nawilżona. Serdecznie polecam ten produkt zwłaszcza tym z Was, u których większość żeli pod prysznic, czy balsamów, powoduje swędzenie, zwłaszcza, że produkt ten kosztuje około 15zł.


Aktywne serum z kwasem migdałowym z Bielendy to kolejny ulubieniec. Co prawda jest to produkt mocno wysuszający, przez co obiecywana redukcja wydzielanego sebum jest raczej mało efektywna, jednak preparat skutecznie walczy z powstawaniem nowych niedoskonałości. Producent zaleca wykorzystanie produktu w ciągu 3 miesięcy od jego otwarcia, co niestety wydaje mi się niemożliwe i spora część buteleczki będzie musiała powędrować do kosza.




Ulubieniec ulubieńców ostatnich dwóch miesięcy to jednak More Than Moisture Hydra- Care Mask z linii Beauty System od Douglas. Maseczka "Więcej niż nawilżenie" to genialny produkt, który ja stosowałam nakładając grubą warstwą na twarz i zostawiając na całą noc. Rano, skóra twarzy była bardzo miękka, nawilżona i gładka. Idealnie uzupełniało to kurację kwasem, która mocno wysuszała skórę. Ta maseczka kosztuje 15zł i starcza na około 5 zastosowań.


Z kolorówki pokażę Wam tylko dwa produkty. Pierwszy z nich to Face And Body Bronzing Powder od My Secret. Jest to bardzo delikatny produkt, którym na pewno nie zrobimy sobie krzywdy. Co prawda ma delikatne drobinki, które na twarzy są mało widoczne, a bronzer ma na tyle chłodny odcień, że nadaje się nawet do konturowania. 




MAC- Warm Soul, to zdecydowanie róż ostatnich dwóch miesięcy. Kupiłam go na promocji -20% w MAC pod koniec ubiegłego roku i nie żałuję. Ma przepiękny, trudny do opisania odcień- delikatny, brzoskwiniowy, z delikatnymi drobinkami. Jest to produkt samowystarczalny- nie musimy używać do niego ani bronzera, ani rozświetlacza. Wygląda genialnie zarówno z naturalnymi ustami, jak i z czerwonymi pomadkami.




Kochani, na dziś, z mojej strony to już wszystko. Serdecznie dziękuję za Waszą obecność i zachęcam do śledzenia bloga! Koniecznie dajcie znać w komentarzach, czy mieliście kiedyś któryś z wspomnianych przeze mnie produktów, jak się u Was sprawdził oraz jacy byli Wasi ulubieńcy minionych miesięcy!
Pamiętajcie również, żeby śledzić mnie na facebooku >>KLIK<< oraz instagramie >>KLIK<<. Trzymajcie się ciepło, widzimy się już niedługo!
Buziaki,
M.


Copyright © 2016 MagInspires Beauty Blog , Blogger